Jan Englert o odejściu z Teatru Narodowego: bez goryczy, z „Hamletem”

Rozmowa z Janem Engletem

Gdy zapytałem Jan Englert, co czuje po odejściu z Teatru Narodowego, odpowiedział, że żal miesza się z ulgą. Po ponad dwudziestu latach kierowania jedną z najważniejszych scen w Polsce, wreszcie może odłożyć wielką teczkę i wrócić do tego, co naprawdę kocha – do gry aktorskiej. Nie ukrywa, że ostatnie miesiące były burzliwe, a oskarżenia w mediach uderzyły go mocno, ale nie dlatego, że były skierowane w jego stronę, lecz dlatego, że sprawiły ból jego rodzinie.

Czy wiesz, że najbardziej bolało go to, co przydarzyło się jego córce, Helenie? "Krytyka zraniła nie mnie, ale moją córkę" – przyznał otwarcie. Helena od lat związana jest z teatrem, a publiczne potknięcia jej ojca wywołały w niej niepotrzebny stres. Dlatego dla Jana najważniejsze było przywrócenie spokoju w domu, a nie wygranie medialnej batalii.

Warto spojrzeć na jego dorobek administracyjny. Od 1978 roku pełnił rolę dziekana, rektora i wiceprezydenta, zanim w końcu, ponad dwie dekady temu, objął stanowisko dyrektora artystycznego. „Zamiast grać, pełniłem różne funkcje" – mówi ze spokojnym uśmiechem. Ten ciągły balans między biurokracją a sceną oznaczał, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat wystąpił tylko w jednej trzeciej ról, które mógłby zagrać w pełni.

Brak czasu na scenę przełożył się też na projekty filmowe. Wielu reżyserów chciało go obsadzić w kluczowych rolach, ale inwestycje spóźniały się, scenariusze ginęły lub ostatecznie podmieniano go na innych aktorów. "Mogłem grać więcej, ale system nie zawsze pozwalał" – podsumowuje. Ten fakt pokazuje, jak bardzo pasja aktorska zmagała się z obowiązkami menedżerskimi.

„Hamlet” jako pożegnanie

„Hamlet” jako pożegnanie

Ostatni projekt Jana w Teatrze Narodowym to produkcja „Hamleta”. Nie był to przypadek. Dlaczego właśnie ta dramatyczna historia? „Nie ma nic bardziej wybitnego niż Hamlet" – tłumaczy, wskazując na ponurą aurę tragedii i jednocześnie na możliwość pokazania młodego, wrażliwego człowieka, który wkracza w zdegenerowany świat. W jego wersji tytułowy bohater to ktoś z generacji dwudziestolatków – postać, z którą współcześni widzowie mogą się identyfikować.

Co czyni tę inscenizację wyjątkową, to fakt, że w jej realizacji brała udział cała rodzina. Aktorka grająca Gertrudę to żona Jana, a rola Ofelii przypadła jego córce Helenie. „To rodzinny spektakl, pożegnanie nie tylko z rolą dyrektora, ale i z częścią mojego życia" – przyznaje z nutą wzruszenia.

Jan podkreśla, że jego wizja Hamleta nie ma być jedynie powtórką klasycznego tekstu. Chce, aby widzowie sami wyciągnęli wnioski – czy Hamlet naprawdę przegrywa, czy może w naszym współczesnym świecie jego walka ma inny wymiar? „Mam nadzieję, że publiczność znajdzie własną interpretację" – mówi, zostawiając otwartą furtkę do refleksji.

Choć opuszcza scenę dyrektora artystycznego, nie zamierza od razu wrócić na ekrany kina. Planuje najpierw wrócić do teatru jako aktor, może zagrać jeszcze jedną niewielką rolę, zanim znów otworzy drzwi do większych projektów. Jego energia i charyzma wciąż przyciągają widzów, a fakt, że teraz może skupić się na samej grze, budzi nadzieję wśród fanów i kolegów z branży.

Jedno jest pewne – Jan Englert nie odchodzi z goryczą. Jego doświadczenie w zarządzaniu jedną z najważniejszych instytucji kulturalnych w Polsce jest nieocenione, a teraz, wolny od administracyjnych zadań, może znów poświęcić się pasji, dla której żył od dziecka. Czy zobaczymy go ponownie na scenie, w roli, która pokaże, jak wiele lat praktyki może wydobyć z aktora jeszcze nowe niuanse? Czas pokaże, ale jedno jest pewne – polski teatr zyska jeszcze jednego wielkiego artystę na scenie.

Napisz komentarz